poniedziałek, 31 maja 2010

Bułki owsiane z żurawiną

Po pierwszej próbie zastosowania żurawiny w pieczywie, postanowiłam przystąpić do kolejnej. Poprzednie bułki wyszły bardzo dobre, ale też bardzo płaskie, więc tym razem zastosowałam trochę inną metodę postępowania z nimi, o czym dalej*.

Z podanej ilości wyszło 12 dużych bułek:
150 g płatków owsianych namoczonych w 250 g (2,5 dl) wody
100 g zakwasu żytniego
6 g świeżych drożdży
100 g żurawin (firmy St.Dalfour w słoiku)
350 g mąki owsianej (skrädmjöl)
50g siemienia lnianego
50 g ziaren sonecznika
12 g soli (2 łyżeczki)
200 g letniej wody (2 dl) lub mniej.
Rozpuścić drożdże w odrobinie letniej wody, dodać sól oraz kolejno wszystkie składniki i wyrobić ciasto . Jeśli będzie zbyt rzadkie dodać suche płatki owsiane. Ma być jednak dość luzne. Przykryć miskę folią i dać ciastu rosnąć do czasu podwojenia objętości (u mnie ok. 2 godziny). Wymieszać drewnianą łyżką i zostawić na koleją godzinę.
*Ciasto z mąki owsianej nie ma niestety zbyt korzystnych właściwości, szczeólnie jeśli chodzi o konsystencję. Postanowiłam więc zastosować ulepszoną metodę pewnej zaprzyjaznionej krakowianki, Mianowicie do dużych, papierowych, foremek mufinkowych nakładałam ciasto za pomocą dwóch łyżek prosto z miski w której wyrastało. Zapobiegło to rozlaniu się ciasta, bułki zachowały bardziej bułkowy wygląd i nie byłam obklejona ciastem od stóp do głowy.
Pozwoliłam im rosnąć w foremkach jeszcze ok. godzinę.  Nagrzać piekarnik do 250 stopni, piec bułki ok. 15-20 minut i  wystudzić na kratce.
Bułki są świetne, aczkolwiek troszkę gliniaste - inaczej mówiąc wilgotne. Myślę, że sama mąka owsiana to było jednak pewne przegięcie i następnym razem wymieszam ją z pszenną lub orkiszową.
Tak sobie myślę, że skoro mówimy grahamki, to właściwie te bułki mogłyby się nazywać żurawinowe owsianki.;)

niedziela, 30 maja 2010

Z bobem najprościej i jak "zrobić" kapary

Powinnam w zasadzie napisać stara sałatka z młodym bobem. Sałatka stara ponieważ pomysł pochodzi z wątku marghe, opublikowanego dawno temu w  GP.
Autorka, co prawda, nie używa do sałatki majonezu, ale ja kombinacji majonezu i jajek na twardo oprzeć się nie mogę, więc zamiast sosu z jej przepisu, użyłam właśnie majonezu. 
Prościej nie można. Ugotować bób (400 g) w lekko osolonej wodzie oraz 3 jajka na twardo. Wyłuskany bób, wymieszać z majonezem i dużą ilością pokrojenj dymki, dodać jajka i doprawić solą i pieprzem. Postawić w lodówce na jakiś czas, do przegryzienia się. Gotowe.
Mam do tej sałatki duży sentyment - przypomina mi chwile spędzone w miłym towarzystwie na łuskaniu bobu:) Od tego czasu nachodzi nas czasem ochota na zrobienie i zjedzenie tej sałatki. Można użyć oczywiście bobu mrożonego, ale u nas pojawił się właśnie młody. Jest to rarytas niebywały i można go kupić prawie wyłącznie w dzielnicach, w których są targi lub delikatesy tzw. orientalne.


A teraz "kaparach"...  Przy okazji przepisu na marokańską sałatkę ryżową, wspominałam o książce kucharskiej z lat 80-tych, której pomysłowy autor podawał sposoby zastąpienia, niedostępnych wówczas w Polsce, egzotycznych składników. Między innymi podawał przepis na kapary. Mylnie wtedy napisałam, że proponował owoce jakiegoś krzewu. Nie, zagadka została rozwiązana przez Kaję, która w komentarzu do wspomnianego przepisu, wyjaśnia tajemnicę. Cytuję więc, dla tych, którym może nie będzie się chciało tam zaglądać:
Po przekwitnięciu kwiatów nasturcji, zbiera się zielone, jeszcze miękkie owoce i marynuje w occie. 
Owoce nasturcji wrzucić do osolonego wrzątku i ugotować. Odcedzić.
Zaprawa z octu:
1/3 octu 10%
2/3 wody
ziele angielskie, nasiona kolendry, liść laurowy, do smaku sól, pieprz i cukier.

Do zalewy wrzucamy ugotowaną nasturcję, przez chwilę podgrzewamy na bardzo małym ogniu i rozkładamy do słoików. Dziekuję Kaju:)
 Proste prawda? Nie wiem, co prawda,  na ile przydatne, no ale przynajmniej już wiemy jak;)

czwartek, 27 maja 2010

Kremowa zupa z selera naciowego

Oczywiście dzięki globalizacji nowalijki mamy cały rok, ale przychodzi moment, kiedy nareszcie w sklepach i na targach pojawiają się te prawdziwe. W Szwecji producentem nr 1 jest słoneczna Gotlandia, gdzie uprawia się nie tylko szparagi. Wczoraj udało mi się wypatrzyć pachnącego selera naciowego rodem stamtąd i kupiłam dwa pęczki (choć podejrzewam, że były i tak ze szklarni, ale na Gotlandii).  Jeden do chrupania z twarożkiem a drugi na jedną z moich ulubionych zup. Seler, również ten bulwiasty,  jest zresztą, jednym z tych warzyw, które gości w naszej kuchni cały rok.
Na cztery porcje zupy potrzebujemy:
400 g selera naciowego
1 por
2 ziemniaki
1 łyżka oliwy lub 50 g masła
7 dl  wody lub więcej, zależy jak gęstą zupę preferujemy
1 kostka bulionu warzywnego (bio)
2 ząbki czosnku, lub więcej
sól & pieprz
po 1 łyżeczce świeżych ziół - tym razem bazylia, pietruszka, koperek i rzeżucha
1 dl gęstej kwaśnej śmietany lub jogurtu
Oczyszczony i umyty por pokroić (zarówno białą jak i zieloną część) i poddusić w garnku na maśle lub oliwie, aż będzie miękki. Krótko przedtem dodać pokrojony drobno czosnek. Dolać wodę i dodać kostkę bulionową oraz pokrojonego selera i ziemniaki. Zachować przynajmniej część listków selera. Gotować maximum 10 minut. Dodać pokrojoną zieleninę i doprawić ewentualnie solą i pieprzem. Zmiksować zupę i podawać z jogurtem lub śmietaną posypaną rzeżuchą i listkami selera. Jak znakomita większość zup - super prosta, szybka i w dodatku bardzo dobra.W zimie dodaję często do tej zupy utarty parmezan, lub czasem ser topiony. Z ziemniaków można oczywiście spokojnie zrezygnować i wtedy zupa może stanowić element każdej diety.

środa, 26 maja 2010

Sałatka z kalafiora i bellaverde

Bellaverde®Broccoli  to nowa odmiana, znanych wszystkim dobrze,  brokułów, która dotarła - przynajmniej do Szwecji - dopiero w tym roku  Wygladały na stoisku z warzywami bardzo zachęcająco, a ponieważ lubię zwykłe brokuły, dałam się łatwo skusić. Więcej na ich temat można przeczytać tutaj. Zdjęcie brokuła poniżej pochodzi również stamtąd.
 Reklamowane są u nas jako "słodkawe, szparagowe" brokuły. Rzeczywiście ich smak jest troszkę inny, niż klasycznych brokuł i przyjemne jest też to, że cienkie łodyżki, które oczywiście wykorzystuje się w całości,  mają w zasadzie dokładnie ten sam czas przygotowania co ich różyczki. Pomyślałam sobie, że bardzo dobrze skomponują się kolorystycznie, i nie tylko,  w sałatce z młodym kalafiorem. Pomysł na sałatke pochodzi, ze wspomnianego już przeze mnie, wątku kalafiorowego na forum Kuchnia i stanowi, w zasadzie,  kompilację przepisów jacka1f, yfci i panny Andzi.


Składniki:
- 1 średni kalafior
- 200 g bellaverde
Sos jogurtowo-majonezowy:
- 200 g jogurtu naturalnego
- 5 łyżek majonezu
- 1 łyżka musztardy Dijon
- 2 ząbki wyciśniętego czosnku
- dużo świeżego koperku
- sól & pieprz
Podzielić kalafior na zgrabne różyczki i ugotować na parze bardzo al dente. To samo zrobić z brokułami (wystarczy im 3 minuty). Odkroić brokułowe rózyczki i pociąć łodyżki. Wymieszać wszystkie składniki sosu. Dodać kalafior i brokuły i wymieszać ponownie. Zostawić do przegryzienia się na godzinę, lub dwie.
Znakomicie komponuje się z młodymi ziemniakami z koperkiem i dodatkiem mięsa duszonego, lub bez mięsa. Myślę, że z róznymi kaszami też będzie świetnie. Ładnie by wyglądała  ta sałatka obok kaszy gryczanej. Oczywiście można z powodzeniem użyć zwykłego brokuła, lub zrobić sałatke z samego kalafiora. Można ją oczywiście zabrać na majowy, lub czerwcowy piknik i zagryzać chrupiącą bagietką.

poniedziałek, 24 maja 2010

Szparagowo-pieczarkowa sałatka nie dla wegetarian

Właściwie miało być zupełnie inaczej, klasyczna przystawka, czyli szparagi z szynką parmeńską i parmezanem. Ale jak to mówimy często u nas w domu, koncepcje się zmieniają. Koncepcje zmieniają się nam bardzo często i to zwykle w trakcie pracy nad czymś, planów bardziej lub mniej długofalowych, no po prostu nagminnie. Więc koncepcja się zmieniła i powstała sałatka szparagowo-pieczarkowa z dodatkiem bekonu. Żeby było trochę zdrowiej używam tzw. bekonu z indyka, wersja light zawierająca tylko około 6% tłuszczu. Niestety smakuje też light, czyli nie bekonem.
Składniki na przystawkę dla 6 osób:
- 2 pęczki szparagów, czyli ok. 500 g
- 12 dorodnych pieczarek
- 140 g bekonu
- dużo mieszanej sałaty, w tym szpinaku
- 2 ząbki czosnku
- natka pietruszki, sól i odrobina chili
- wiórki parmezanu
Odłamać twarde częsci szparagów, jeśli są
takowe. Odzielić głowki, a resztę łodyg pokroić na talarki. Pokroić bekon i obrane pieczarki. Podsmażyć bekon, aż będzie z lekka chrupiący, dodać pieczarki i też podsmażyc. Dodać drobno pokrojony czosnek i przyprawy oraz pokrojone szparagowe łodyżki i podsmażać, czy też podduszać kilka minut. Na samym końcu dorzucić łebki szparagów i po dwóch minutach listki szpinaku. Podawać na sałacie (u mnie różowa, rukola i zielona) z wiórkami parmezanu. Następnym razem zrobię wersję niezdrową, z prawdziwym bekonem, lub w ogóle bez. No bo w końcu koncepcje się zmieniają, żeby tradycjom rodzinnym stało się zadość.

sobota, 22 maja 2010

Pomidorowe pappardelline z cukinią, fetą i bazylią

Wczoraj odkryłam, na nowo, bardzo sympatyczny sklep w naszej okolicy. Należy do sieci Oil & Vinegar i można w nim próbować - jak sama nazwa wskazuje -  niezliczone rodzaje oliwy i octu winnego o przeróżnych smakach, mieszanki ziół, dressingi i inne cuda. Ja zatrzymałam się przy makaronach i zdecydowałam się na włoskie Pappardelline con Pomodoro, choć muszę przyznać, że kusiły mnie też inne rodzaje. Ponieważ program dzisiejszego dnia był niezwykle napięty,  pasowało mi zrobienie szybkiej, niezbyt pracochłonnej, kolacji. Nic nie jest lepsze niż makaron na takie okazje. Przygotowanie zajmuje ok. 15 miut, łącznie z gotowaniem makaronu.
 Na 3 głodne osoby:
- 250 g makaronu
- 1 średnia, zielona cukinia
- 1/2 pęczka dymki z cebulkami
- 1-2 ząbki wyciśniętego czosnku
- 150 fety, pokrojonej w kostkę
- 3 dl słodkiej śmietanki (15 % tłuszczu)
- 1 łyżeczka lub więcej sambal oelek lub  harissy
- pokrojona natka pietruszki i dużo bazylii
- oliwa do smażenia i sól .
Umyć i pokroić cukinię i cebulki dymkowe wraz z dymką. Poddusić bardzo kótko na oliwie. Dodać śmietankę, sambal oelek, sól i zagotować. Dodać bazylię i pietruszkę i część fety, niech się troszkę rozpuści dodając smaku. Dorzucić ugotowany makaron , wymieszać i podawać z pokrojoną fetą i świeżą bazylią.
Znakomita wiosenno-letnia, lekka kolacja.
 Zamiast cebulek używam często do tego sosu pora, ale przyznam, że z cebulką jest jednak lepszy.Makaron, poza  kolorem (przypominającym na zdjęciu szynkę), nie jest jakimś specjalnym hitem:)

piątek, 21 maja 2010

Sałatka marokańska z ryżem

Tę sałatkę robię od wieków, nawet na pewno pojawiła się kiedyś w GP. Przepis pochodzi z ksążki z lat, bodajże 80-tych, pod tytułem -chyba - Kuchnia z róznych stron świata. Ksiązka zresztą zabawna i bardzo żałuję, że mi gdzieś zaginęła. Autor, w jej wstępie, pisał o tym,  czym można zastąpić produkty wówczas w Polsce niedostępne. Najbardziej podobał mi się,  dość zresztą karkołomny, pomysł na zastąpienie kaparów owocami jakichś krzewów. Niestety nie pamiętam jakich;)* Nie jestem wcale pewna, na ile ta sałatka jest rzeczywiście marokańska, ale tak ją nazywamy w domu. Na pewno w Maroku popularne jest połączenie ryżu, jajek na twardo i tuńczyka.  Robimy tę sałatkę często w lecie, kiedy spodziewamy się kogoś w porze lunchu.
Składniki na 6 osób:
- 2 dl ryżu (kubek) u gotowanego w wodzie z dodatkiem kurkumy
- 2 pomidory (lub 1opakowanie pokrojonych małych)
- 1 dl zielonych oliwek z anjovis (mogą być też bez)
- 2 małe zielone papryki, szpiczaste, lub nie
- 3 jajka ugotowane na twardo, podzielone na 8)
- 1puszka filetów anjovis w oliwie, drobno pokrojone
- 2 łyzki oliwy dobrej jakości
- 3 łyżki białego octu winnego
- świeże zioła (bazylia, oregano, rozmaryn, tymjanek) i 1 lyżeczka kaparów.
Wymieszać w sporej misce składniki dresingu, tzn. oliwę, ocet winny i poszatkowane zioła. Dodać ryż, anjovis, kapary, paprykę i porządnie wymieszać. Wstawić na kilka godzin do lodówki, żeby się sałatka "przegryzła". Przed podaniem udekorować pomidorami i jajkami. Należy uważać z solą - filety anjovis są bardzo słone. Pasuje świetnie do wytrawnego, białego wina, lub zimnego piwa. Zwykle podaję do niej ciepłe chlebki pita.
* dziś moja mama przypomniała mi, że to wcale nie owoce krzewów, tylko nasiona nasturcji, były propagowane    jako zastępnik kaparów. Nie jestem jednak tego zupełnie pewna;)

czwartek, 20 maja 2010

Brunoscha kolorowa zupa kalafiorowa

Inspiracja zaczerpnięta z bardzo starego wątku o sezonie kalafiorowym na forum Kuchnia z roku pańskiego 2005. Od tegoż to pamiętnego roku zupa ta gości na naszym stole, gdy tylko w sklepie pojawiają się prawdziwie młode i świeże kalafiory. W tym sezonie była już dwa razy, za każdym razem trochę inaczej.
Przepis oryginlany został przeze mnie troszkę zmodyfikowany, ale podstawowe składninki są oczywiście zachowane. Poniższy opis przygotowania zupy jest w zasadzie prawie dokładnym cytatem ze wspomnianego wątku.

Kalafior podzielić na zgrabne różyczki, ugotować w bulionie dodając różne przyprawy. Brunosch proponował kminek, liść laurowy i rozmaryn (jak ktoś lubi).Ja z kminku rezygnuję, ale liść laurowy dodaję. Dla ładniejszych kolorów dodaję też brokuł.
- dodać przeciśnięty ząbek czosnku
- wybrać i odłożyć najzgrabniejsze   różyczki, resztę zmiksować
- dodać pomidory pokrojone w kostkę (lub zapuszkowane, ale odcedzone z płynu)
- dodać pokrojony szczypiorek (u mnie dymka) i nać pietruszą, a ja ponieważ uwielbiam koperek więc dodaję go dość dużo.
- Doprawić solą, pieprzem, i ewentualnie bazylią. Podawać z zaoszczędzonymi różyczkami kalafiora i brokuła i jeszcze czym się chce, np. marchewką.

Zamiast kanapki


 Tak właśnie wyglądają ostatnio moje śniadania, jeśli nie ma w domu świeżo upieczonych bułek;) Papryka nafaszerowana tutejszym serkiem homogenizowanym o ładnej nazwie Kesella*, sałatą, jajkiem i dużą ilością dymki. Farsz można sobie urozmaicać w rózny sposób np. serkiem granulowanym, zwykłym twarożkiem z ziołami (po wizycie w polskim sklepie, oczywiście), czy róznymi pastami zwykle używanymi do kanapek. Często zamiast papryki używam też cykorii. Wariacji na temat jest niezliczona ilość. Jest to dobre śniadanie lub lunch w II fazie diety Dukana

* Co ciekawe w Szwecji ten serek   używany jest głównie przy pieczeniu - czego przykładem są lussebullar czy lussekatter, bardzo popularne, słodkie bułeczki  z szafranem i rodzynkami, pieczone w okolicach dnia Św. Łucji (13 grudnia). Nigdy nie spotkałam się z nim w innych okolicznościach.

środa, 19 maja 2010

Prosta zupa szparagowa

W końcu nadszedł i u nas sezon na szparagi. Oczywiście mamy szparagi z Peru i Chile również w zimie, ale to nie  to samo. Na razie na targu dominują szparagi przywiezione z Niemiec, ale już za parę dni powinny pojawić się szparagi z Gotlandii i one  na prawdę smakują jeszcze lepiej. No ale trudno się oprzeć, żeby nie kupić szparagów niemieckich, skoro cena zeszła już do niespełna 3 € za kilogram.

Na cztery porcje zupy potrzebujemy:
400 g zielonych szparagów
1 por
50 g masła
6 dl wody, w której gotowały się szparagi
1 kostka bulionu warzywnego)* (bio)
sól & pieprz
po 1 łyżeczce świeżych ziół - np. szłwia, pietruszka i oregano
2 dl słodkiej śmietanki
1 dl creme fraiche  lub gęstej kwaśnej śmietany.
Od umytych szparagów odłamać zdrewniałe końcówki,  pokroić na kilkucentymetrowe kawałki zachowując główki szparagowe. Oczyszczony i umyty por pokroić (ja używam nie tylko białej części, ale również zielonej) i poddusić na patelni na maśle, aż będzie miękki.
Ugotować szparagi bez główek - kilka minut, dodać podduszony por, kostkę bulionową, śmietankę i zagotować. Doprawić ewentualnie solą i pieprzem. Zmiksować zupę. Dodać świeże zioła. Podawać z łyżeczką creme fraiche lub śmietaną, dekorując zupę świeżymi łebkami szparagów.
Z porządną kanapką, może być lekkim obiadem dla czterech osób a bez dodatku pieczywa przystawką dla tej samej ilości gości. Jest oczywiście niezliczona ilość przepisów na zupę szpragową, ale ja jestem dość przywiązana do mojej wersji.
* używam najczęściej ekologicznego bulionu niemieckiej firmy Natur Compagnie

wtorek, 18 maja 2010

Orkisz & żurawina

Jeśli z marchewką, to dlaczego nie z żurawiną? Wiedziałam, że w zamrażalniku mam żurawinę, kupioną na fali jejże propagowania, jako kolejnego, cudownego, naturalnego leku na większość dolegliwości człowieka wspólczesnego. W sklepach pojawiły się soki żurawinowe, żurawina suszona i mrożona, tabletki żurawinowe  - żurawina jednym słowem jest małą czarną naszych czasów - to znaczy dobra na wszystkie okazje.


Z podanej ilości wyszło 8 bułek  i 1 bochenek chleba. 
100 g płatków orkiszowych namoczyć w 200 g (2 dl) wody
170 g mrożonej żurawiny zalać wrzątkiem Poczekać aż nasiąkną i ostygną.
Następnie:
100 g zakwasu żytniego
10 g świeżych drożdży
550 g mąki orkiszowej
3 lyżki ziaren psyllium
5 łyżek ziaren słonecznika
12 g soli (2 łyżeczki)
200 g letniej wody (2 dl)

Rozpuścić drożdże w odrobinie letniej wody, dodać sól oraz kolejno wszystkie składniki (żurawinę odcedzić) i wyrobić ciasto (w  maszynie ok. 8 minut). Ciasto, dzięki zurawinie, miało bardzo interesujący kolor. Jeśli będzie zbyt rzadkie dodać suche płatki orkiszowe. Ma być jednak dość luzne. Przykryć miskę folią i dać ciastu rosnąć do czasu podwojenia objętości (u mnie ok.2 godzin). Wymieszać drewnianą łyżką i zostawić na koleją godzinę. Następnie wyłożyć ciasto na posypany  porządnie mąką blat i podzielić na dwie części. Jedną część przełożyć do wysmarowanej blachy (moją blachę wysypałam też maką razową) a drugą podzielić na mniejsze części, i uformować bułki. Oczywiście, jeśli chce się upiec tylko bułki, to formuje się tylko bułki;). Popędzlować wierzchy woda lub mlekiem i posypać płatkami orkiszowymi. Przełożyć bułki na blachę wyłożoną papierem do pieczenia (lub silikonową matą) i pozostawić do wyrośnięcia na ok. 1 godzinę. Nagrzać piekarnik do 250 stopni, piec bułki ok. 15 minut a chleb ok. 40 minut. Zostawić do wystudzenia na kratce.Wyszło mi zbyt rzadkie ciasto i bułki wyszły bardzo płaskie. Następnym razem zwiększę ilość mąki.
Posypka się obsypuje w dalszym ciągu. Bułki nie są zbyt efektowne  w wyglądzie - płaskie i dość blade - ale smak wynagradza brak urody. Są pyszne - ziarna słonecznikowe, lekki orzechowy smak orkisza/u i kwaśno-gorzka żurawina są niezwykle udaną kompozycją smakową. Smakują świetnie z serkiem philadelphia. Polecam gorąco.
PS. Wiosenne impresje sztokholmskie. Widok z restauracji lunchowej w centrum miasta i targ warzywny też w centrum.

Klasyka, czyli 3 x jajka i trochę o lecie w Sztokholmie

Do Sztokholmu zawitało lato. Wiosna trwa wprawdzie dopiero od niespełna trzech tygodni, ale tak to właśnie tu bywa na północy. Wszystko na raz kiełkuje, kwitnie, zieleni się i jednocześnie pyłkuje. Ale co tam kichając, czy nie wszyscy mieszkańcy miasta wylegają na trawniki i ławki w parkach,  wystawiając się do słońca w każdej wolnej chwili. Mieszkamy w pobliżu jednego z największych i najpiękniejszych parków w centrum miasta i, jak co roku, obserwujemy początek sezonu piknikowego - w weekendy koczujące na trawie rodziny, czy grupy przyjaciół z koszykami jedzenia, a w dni powszednie emeryci, matki z dziećmi, frilanserzy i ci którzy "pracują w domu". W godzinach południowych do parku schodzą, ci którzy "pracują w pracy", aby chociaż godzinę przeznaczoną na lunch, spędzić na słońcu, zajadając kupione na wynos sałatki lub kanapki. Szwedzi kochają słońce - nie ma w tym nic dziwnego, są go bardzo spragnieni - jak słoneczniki zwracając się zawsze w jego kierunku. Sztokholm o tej porze roku nabiera niezwykłego uroku - dominująca świeża zieleń, kolory kwitnących kwiatów i drzew,  i słońce, odbijające się we wszechobecnej w tym mieście wodzie,  i białe noce...


Nastąpił więc czas wysprzątania balkonu, zasadzenia kwiatów w skrzynkach i przeniesienia się na balkon z jedzeniem. A w związku z jedzeniem czas powrócić do tematu. Mieliśmy długi weekend i czas na długie śniadania na balkonie.
Piątkowe śniadanie to pasta z jajka do świeżego chleba.
Pasta z jajka na 3 osoby:
- 3 jajka ugotowane na twardo,
- kilka plasterków pokrojonej szynki
- dużo pokrojonej dymki,
- kilka łyżek majonezu,
- sól & pieprz.

Obrać jajka, rozgnieść widelcem, dodać pozostałe składniki i wymieszać. Gotowe.
W czasie śniadania narodziła się koncepcja śniadania na dzień następny, w temacie jajek. Czyli jajka faszerowane, ulubione przez całą rodzinę. Na szczęście można je przygotować wieczorem poprzedniego dnia, więc nie oponowałam specjalnie. Nie da się ukryć, że godziny poranne nie są moją ulubioną porą dnia, a na pewno nie jestem w stanie wykonywać rano zbyt skomplikowanych działań.


Jajka faszerowane na ciepło na 3 osoby:

- 6 jajek ugotowanych na twardo
- 12 dorodnych pieczarek
- 100 g utartego sera - u nas chedar
- dużo pokrojonej dymki
- sól & pieprz
- tarta bułka
Ugotowane jajka przepołowić, starając się nie uszkodzić skorupek. Wyjąć delikatnie ich zawartość tzn. białko i żółtko. Rozgnieść widelcem. Obrane i pokrojone pieczarki podsmażyć na patelni na odrobinie masła. Dodać pieczarki i dymkę do masy jajecznej, wymieszać i doprawić. Wypelnić masą nieuszkodzone skorupki, każdą połówkę "zanurzyć" w bułce tartej. Zostawić na noc w lodówce.
Następnego dnia rano podsmażyć jajka na patelni, bułką do dołu najlepiej na maśle. Zjadać nie myśląc o kaloriach, cholesterolu i innych tego typu niemądrych rzeczach.





Ponieważ zwykle przygotowuję jedzenie "jak dla pułku wojska", tak i tym razem,  jajek było więcej, nie wszystkie skorupki były w stanie zdatnym do użycia,  zostało trochę za dużo samego farszu. I w dodatku zostało trochę pasty jajecznej, Z tego wszystkiego, razem zmieszanego, powstały kotlety jajeczne, zjedzone na słonecznym balkonie w porze lunchu.
Farsz należy uformować kotlecikowo, obtoczyć w bułce tartej, podsmażyć na patelni na rumiano i zjeśc z dobrą sałatką i chlebem,  lub bez chleba.
I w dalszym ciągu nie należy myśleć o cholesterolu. Gdybym o tym myślała to chyba źle bym się czuła psychiczne,  ponieważ jajka mogę jeść bez przerwy i najchętniej z majonezem;)


Jak już 100 razy napisałam, pogoda była przecudna, więc wybraliśmy się na spacer po naszym wspaniałym parku. Uznałam, oczywiście, że to znakomita okazja aby założyć moje, nowo zakupione spodnie, cienkie i przewiewne, szerokie - no po prostu cudne- szarawary.
Idziemy sobie i idziemy i zadowolona mówię:
- Wiesz, te spodnie są tak cudownie przewiewne, tak jakbym ich nie miała na sobie.
Na to M:
- To po co wydałaś na nie tyle pieniędzy?

piątek, 14 maja 2010

Marchewkowo-owsiane bułki

Inspirację do dzisiejszych bułek  znalazłam na szwedzkim blogu kulinarnym  Rebeccas Kitchen. Bardzo spodobała mi się kombinacja marchewki z płatkami - jakaś taka "zdrowa",  prawie jak surówka. Przepis oczywiście zmodyfikowałam i w ten sposób powstały te oto własnie marchewkowo-owsiane bułki.
Z podanej ilości wyszło 8 dużych bułek i 1 spory bochenek chleba. 
150 g płatków owsianych namoczyć w 250 g (2,5 dl) wody
70 g pokruszonych (czy też zmiażdzonych ziaren owsa - ja kupuję gotowe  tzw. havrekross) zalać wrzatkiem. Niech postoją sobie godzinę. Następnie do pracy nad właściwym ciastem.
100 g zakwasu żytniego
10 g świeżych drożdży
130 g utartej dość grubo marchwii (jedna naprawdę duża lub 2 małe)
600 g mąki pszennej (użyłam Manitoba cream)
3 lyżki siemienia lnianego
12 g soli (2 łyżeczki)
200 g letniej wody (2 dl)

Rozpuścić drożdże w odrobinie letniej wody, dodać sól oraz kolejno wszystkie składniki i wyrobić ciasto (w
 maszynie ok. 8 minut). Jeśli będzie zbyt rzadkie dodać suche płatki owsiane. Ma być jednak dość luzne. Przykryć miskę folią i dać ciastu rosnąć do czasu podwojenia objętości (u mnie ok. 1,5 godziny). Wymieszać drewnianą łyżką i zostawić na koleją godzinę. Następnie wyłożyć ciasto na posypany  porządnie mąką blat i podzielić na dwie części.
Jedną część przełożyć do wysmarowanej blachy (moją blachę wysypałam też maką razową) a drugą podzielić na mniejsze części, z których należy uformować bułki. Oczywiście jeśli chce się upiec tylko bułki, to formuje się tylko bułki;). Popędzlować wierzchy woda lub mlekiem i posypać płatkami. Przełożyć bułki na blachę wyłożoną papierem do pieczenia (lub silikonową matą) i pozostawić do wrośnięcia na ok. 1 godzinę. Nagrzać piekarnik do 250 stopni, piec bułki ok. 15 minut a chleb ok. 40 minut. Zostawić do wystudzenia na kratce.
Bułki są naprawdę pyszne - chleb zresztą również. Niestety nie wiem dlaczego posypka się się strasznie obsypuje.
Przepis dorzucam do durszlakowych akcji: Festiwal płatków owsianych oraz Śniadanie majowe.

czwartek, 13 maja 2010

Pasta z awokado i fety

Uwielbiam awokado w każdej konstelacji. Najczęściej jem jako lunch z białym serkiem granulowanym (typu wiejski) i kilkoma pomidorami koktailowymi. I taki lunch mogę jeść codziennie. Ale często robię też guacamole oraz różnorodnego rodzaju pasty do kanapek, lub do chlebka pita.



Tym razem pasta kanapkowa.
Na kilka kanapek:
1 awokado
50 g fety
świeża bazylia
natka pietruszki
trochę wyciśniętego czosnku (opcjonalnie, dla wielbicieli, którzy nie idą do pracy po spożyciu pasty)
Awokado rozgnieść z fetą, dodać zioła i gotowe. Nie może być łatwiej. Tym razem jedliśmy ze świeżym chlebem orkiszowym.
Dla tych, którzy nie przepadają za fetą jest opcja z serem typu Philadelphia lub ze  zwykłym twarożkiem. Oczywiście wtedy potrzebna będzie odrobina soli, która jest zupełnia niepotrzebna w przypadku wersji z fetą.

Więcej o awokado tutaj.



I w temacie awokado mała ciekawostka. To znaczy niezbyt mała - o wadze ponad pól kilograma. Była to ciekawostka przynajmniej dla mnie. Widziałam je po raz pierwszy w życiu, bedąc kilka dni temu w Paryżu i oczywiście musiałam kupić.
Przepis w ramach akcji
 Majowe sniadanie

Chleb orkiszowy z rozmarynem

Ponieważ chleb potrzebny był pilnie, znowu zastosowałam metodę garnkową.  Dodałam do ciasta suszoną zieloną pietruszkę, mając nadzieję na jakieś ciekawe efekty kolorystyczne.
 Na jeden bochenek potrzebujemy:
100 g (1dl) zakwasu żytniego,
300 g (3 dl) wody,
6 g świeżych drożdzy,
350 g (6 dl) mąki orkiszowej pełnoziarnistej,
2 łyżeczki suszonej natki pietruszki1 łyżeczka rozmarynu
1 łyżka nasion słonecznika
6 g (1 łyżeczka) soli,
Wymieszać wodę i mąkę, drewnianą łyżką do polączenia się wszystkich składników. Zostawić przykryte na 30 minut, dodać sól, rozpuszczone w odrobinie wody drożdże, wszystkie nasiona oraz zakwas i wymieszać ponownie.
A potem ja zwykle powtarzamy to co dotyczy wszystkich chlebów pieczonych tą metodą, czyli znowu wklejam info.
Przykryć folią plastikową i zostawić na 1 godzinę. Po godzinie wymieszać ciasto za pomocą łyżki, mieszając od dołu do góry, uzyskując w ten sposób coś w rodzaju naprężania ciasta.Powtórzyć tę czynność dwukrotnie, co godzinę. Ciasto rośnie wyraźnie w tym czasie. Po ostatnim naprężaniu pozwolić, żeby ciasto rosło, aż się podwoi. Wyłożyć ścierką kuchenną durszlak, koszyk lub miskę. Posypać ścierkę sporą ilością mąki. Wyłożyć to rzadkie ciasto na posypany mąką blat, rozciągnąć w kształt kwadratu i poskładać formując zgrabną paczuszkę - co nie jest banalnie proste ze względu na konsystencję . Przełożyć paczuszkę do durszlaka i przykryć ścierką. Ciasto ma trochę urosnąć. U mnie trwało to ok. 1 godziny. W tym czasie nagrzać piecyk do temperatury 250 stopni, wstawiając do środka żeliwny garnek z pokrywką, lub inne naczynie z pokrywką. Wyjąć nagrzany garnek z piekarnika, i przełożyć delikatnie ciasto do garnka. Przykryć i wstawić do pieca. Po 15 minutach zdjąć pokrywkę, zmniejszyć temperaturę do 230 stopni i dopiec chleb przez 20-25 minut. Wyjąć garnek i wyrzucić chleb do ostygnięcia na kratkę.
Chleb jest bardzo dobry, dość zbity chyba przez zastosowanie tylko mąki pełnoziarnistej,  a rozmaryn jest wyczywalny w smaku w sposób bardzo przyjemny. Niestety nie uzyskałam żadnych fascynujących efektów kolorystycznych - nie mam pojęcia, gdzie ta pietruszka się podziała.

środa, 5 maja 2010

Zamykam piekarnię w Sztokholmie....

....na kilka dobrych dni.
Zobaczymy jakie chleby pieką w Paryżu:)
Mam nadzieję, że piekarnia Moniki będzie nadal otwarta.
Niestety czasu starczyło tylko na zrobienie zdjęcia przez szybę sklepu ze zdrową żywnością, jeśli dobrze pamiętam w pobliżu Boulevard de SÉBASTOPOL. Następnym razem może będzie lepiej.