czwartek, 30 września 2010

Skandynawski gulasz czyli sjömansgryta

W wielu kuchniach narodowych występują potrawy - zwykle jednogarnkowe , których nazwa pochodzi od naczynia, w którym potrawa była przygotowywana. Mamy węgierski porkölt, bułgarski giuwecz, południowo-afrykańskie potije, marokańskie tagine, czy greckie saganaki. Do nich możemy dołożyć szwedzką gryta (pl. garnek, kociołek). W szwedzkiej kuchni spotkamy wiele dań, których nazwa zawiera w sobie słowo gryta - z przeróżnymi składnikami - mięsa, ryby, warzywa - których wspólnym mianownikiem jest to, że końcowy rezultat ląduje w jednym garnku. Podobnie ma się rzecz z potrawą dzisiaj przeze mnie prezentowaną,. Choć nie wiadomo dlaczego jest to garnek marynarski, co jest dokładnym tłumaczeniem słowa sjömansgryta. Może dlatego, że w jednym garnku łatwo gotować na statkach? Mniejsza z tym, przejdźmy do rzeczy.



Składniki na 6 osób:
  • 800 g mięsa wołowego bez kości - rostbefu lub udźca wołowego
  • 2 cebule, poszatkowane
  • 10 ziemniaków - nie mączystych
  • 4 spore marchewki
  • 50 cl piwa (pilsner)
  • tymianek
  • 3 listki laurowe
  • sól & pieprz
  • olej i masło
Przygotowanie:
  1. Pokrojone w 2 cm kawałki mięso, zrumienić na patelni, dodając pod koniec sól i pieprz i trochę masła. Przełożyć do garnka i zacząć dusić podlewając minimalną ilością wody w razie potrzeby.
  2. Na tej samej patelni zeszklić cebulę i dołożyć do duszącego się mięsa. Doprawić pieprzem i tymiankiem. Dusić ok. 40 minut.
  3. Pokrojone w ćwiartki lub półplasterki surowe ziemniaki zrumienić na oleju. Podobnie zrobić z pokrojona w plasterki lub słupki marchewką.
  4. Dołożyć ziemniaki i marchewkę do garnka z mięsem. Dodać liście laurowe. Patelnię "przepłukać" piwem i zalać całość, tak żeby wszystkie składniki były przykryte. Dusic około 30 minut, do momentu kiedy warzywa będą miekkie, ale nie rozgotowane. Doprawić w razie potrzeby. Wyjąc liście laurowe.
Jest to bardzo sympatyczna potrawa na jesienne, zimne dni. Można ją oczywiście modyfikować dodając inne bulwiaste warzywa lub inne przyprawy. To jest tylko przepis podstawowy. Zamiast pilsnera można dodać porter, ale danie ma wtedy większą goryczkę, co nie wszystkim odpowiada. Jest to tez znakomity przykład prostej, domowej, tradycyjnej skandynawskiej kuchni - takiej najlepszej i bardzo cenionej przez męską połowę ludzkości.

Ciekawa jestem czy znacie jeszcze jakieś inne potrawy, których nazwy pochodzą od naczynia, w którym są gotowane. Jeśli tak to podzielcie się, proszę, swoją wiedzą.

Nie znam gulaszy, które są fotogeniczne, więc potrawa ląduje durszlakowej akcji: brzydkie, ale dobre :)

niedziela, 26 września 2010

Zupa z dyni piżmowej

Dynia piżmowa (Cucurbita moschata) znana jest też jako Butternut squash, a w Australii i Nowej Zelandii występuje jako Buterrnut Pupmpkin. Długo miałam do dyni stosunek bardzo sceptyczny i mało entuzjastyczny, zmiana nastąpiła bardzo niedawno i była to zmiana o 180 stopni. Na odbywającym sie niedawno przyjęciu zupa z dyni wystąpiła w roli głównej i spisała się w niej znakomicie. Przepis gospodyni zanotowałam i przy pierwszej okazji kupiłam dynię i ugotowałam zupę.


Na 8 porcji zupy potrzebujemy:
  • 1 dynia, obrana pokrojona
  • 2 szalotki, drobno pokrojone
  • 3 ząbki czosnku, wyciśnięte
  • 2-3 łyżeczki tymianku
  • 1 litr bulionu warzywnego
  • 1 łyżeczka kminu
  • 1 papryczka chili, drobno pokrojona
  • 400 ml mleka kokosowego
  • sól
  • 100 ml białego wina (opcjonalnie)
  • 1 łyżka oleju, 1 łyżka masła

 Przygotowanie:
Cebulę, czosnek i tymianek "zeszklic" na oliwie i masle. Dodac dynie pokrojoną w kostke, smazyc krotko. Dodac kmin, bulion, chili oraz sól i gotowac 30-40min.
Zmiksowac, dodac mleko kokosowe, zagotowac. Dodac wino (lub trochę soku cytrynowego) nie gotowac tylko podgrzać. Miłośnicy kolendry mogą posypać nią zupę, ja dodałam świeży tymianek.
Zupa jest wspaniała i to dla mnie też ciekawe doświadczenie, ponieważ do tej pory jak wspomniałam dynia była poza sferą moich zainteresowań. Takie przewartościowanie. Może zmienię też kiedyś mój bardzo negatywny stosunek do bakłażana.

niedziela, 19 września 2010

W roli głownej słonecznik bulwiasty czyli zupa z topinambura

Może wyglądać bardzo różnie - ma  nieregularny i różnorodny kształt, nie jest specjalnie piękny, ani specjalnie popularny - w każdym razie nie w Polsce. Dlatego własnie chciałabym wszystkich zachęcić do jego spróbowania. Dziś bowiem chcę zareklamować słonecznik bulwiasty , który ma zresztą bardzo dużo nazw. Zarówno po polsku jak i po angielsku słonecznik bulwiasty (łac. Helianthus tuberosus) nazywany jest inaczej topinamburem. Nazwa wywodzi się od południowoamerykańskiego plemienia Indian Tupinamba z Brazylii, których jako pierwszy opisał szerzej w XVI w. niemiecki podróżnik Hans Staden. Gorąca herbata z plasterkiem topinamburu smakuje podobnie do herbaty z cytryną. Z tego powodu bulwy nazywane bywają też "cytryną północy" (ang. Northern lemon). Jeszcze ciekawsza jest terminologia angielska, słonecznik ten określany bywa na kilka sposobów: jako Jerusalem artichoke, sunroot albo też sunchoke.

A w innych językach tak:
  • Niemiecki: Erdbirne, Topinambur
  • Francuski: Topinambour
  • Hiszpański: Aguaturma
  • Norweski: Artichoke
  • Szwedzki: Jordärtskocka
Warzywo uprawiane było przez Indian, szczególnie we wschodniej części Ameryki Północnej na długo przed dotarciem tutaj białych. Jego pierwsza podróż do Europy wiąże się natomiast w pewnym sensie z Kanadą. Do Francji przywiózł go bowiem po raz pierwszy w 1615 roku powracający na Stary Kontynent z jednej ze swoich wypraw francuski podróżnik Samuel de Champlain. My znamy go jako założyciela kanadyjskiego miasta Quebec City. Przez kolejne 200 lat uprawa tego oryginalnego warzywa stopniowo rozpowszechniła się w całej Europie. Na początku dwudziestego wieku słonecznik bulwiasty był jedną z ważniejszych roślin uprawnych we Francji. Zaraz po pierwszej wojnie światowej natomiast szybko zanikł - zbytnio kojarzył się bowiem ludziom z wojną i głodem. Dopiero po drugiej wojnie światowej warzywo powróciło do łask, a to z powodu, że odkryto jego cenne własności odżywcze i zdrowotne. Obecnie uprawiany jest w Ameryce Północnej, Europie, Rosji, a także w Chinach oraz Australii. Daje plony porównywalne, a nawet większe niż ziemniak. Zarówno w Polsce jak i w Kanadzie ciągle jednak jest jeszcze warzywem naprawdę mało znanym.

 Do Polski dotarł dopiero w drugiej połowie dziewiętnastego wieku jako roślina uprawna. Uciekł jednak z przydomowego warzywnika i szybko zupełnie zdziczał. Obecnie występuje jako dziko rosnąca roślina na całym obszarze Polski. Spotkać go można na przydrożach, a nawet w nadrzecznych zaroślach. Uprawa jest niezwykle łatwa. Rośnie prawie na każdej glebie, jest też odporne na mróz i  na suszę, a rozmnaża się go z bulw. Aby zacząć jego uprawę wystarczy kilka jego bulw posadzić wiosną do gruntu.I jeszcze jedno: Bulwy topinamburu mogą być spożywane przez diabetyków. Bulwy zawierają bowiem do 20% specyficznego węglowodanu inuliny, który jest zupełnie nieszkodliwy dla cukrzyków. Inulina ulega w organizmie ludzkim hydrolizie do bezpiecznej dla diabetyków fruktozy. Zawartość skrobi i innych cukrów prostych jest natomiast w bulwach bardzo niewielka*. Sezon zaczyna się jesienia i kończy w kwietniu. Podobno wiosenne topinambury sa smaczniejsze, ale najważniejsze jest to, że wzbogacają nasz jesienno-zimowy koszyk z warzywami, stanowiąc ciekawą alternatywę dla innych warzyw bulwiastych. Zachęcam serdecznie, smak jest bardzo interesujący.

Ja robię zwykle zupę topinamburową. Znalazłam na nią wiele przepisów i po jakimś czasie wypracowałam własny.
Na przystawkę dla 6 osób:

  • 500 g  topinambur (ok. 5 szt)
  • 2 mączyste, spore ziemniaki
  • sok cytrynowy ( z połowki cytryny)
  • 2 szalotki duże
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 łyżeczka masła
  • 800 ml bulionu warzywnego
  • 200 ml białego wina wytrawnego - opcjonalnie
  • 100 ml  śmietanki
  • sól &pieprz cytrynowy
  • świeży tymianek & pietruszka
Prygotowanie:
  1. Obciąć wszystkie wypustki  z topinamburów i obrać je. Pociąc na drobniejsze kawałki. Włożyć do zimnej wody z sokiem cytrynowym - bardzo szybko nabierają ciemnego koloru.
  2. Pokroić szalotki i poddusić je, dodać po chwili topinambury i wyciśnięty czosnek i poddusic mieszającokoło 5 minut.
  3. Dodać wino i zredukować, az zostanie połowa płynu.
  4. Dodać bulion i ziemniaki i gotowac az ziemniaki i topinambury będą miękkie - około 10-15 minut.
  5. Dolać śmietankę i zagotować na małym ogniu około 5 minut.
  6. Zmiksować zupę i doprawić solą, świeżo zmielonym pieprzem cytrynowym oraz tymiankiem i pietruszką.
* Większość wiadomości na temat topinamburu w języku polskim  zaczerpnęłam z tej strony.

niedziela, 12 września 2010

A dziś Lángos

Lángos to na Węgrzech jedna z najpopularniejszych przekąsek - wszędzie tam gdzie gromadzą się ludzie można napotkać "budkę" sprzedającą te bardzo lubiane i tanie placki. Dawniej lángos robione były z kawałka ciasta na chleb, pieczonego bezpośrednio nad ogniem (láng znaczy płomień). Obecnie ciasto na Lángos przyrządza się z ciasta zawierającego ziemniaki. Nie wiem dlaczego, ale lángos można zjeśc w Sztokholmie tylko raz w roku, podczas letniego festiwalu Stockholm Jazz, odbywającego się na wyspie Skeppsholmen. Tylko wtedy pojawia się stoisko z pysznymi langoszami. Nie chodzę na wszystkie koncerty, w przeciwieństwie do M.który bywa na wszystkich. Ale tak lubię langosze, że potrafię go odwieźć na koncert, poczekać aż pójdzie mi kupić świeżo usmażone lángos, zjeść i pojechać do domu. Skorzystałam więc chętnie z przepisu ze wspomnianej już przeze mnie ksiażki * i przymierzyłam się do lángos własnej roboty po raz drugi w życiu.  Pierwsze podejście  odbyło się kilka lat temu i chcę o nim zapomnieć.

Na 8-10 sztuk potrzebujemy:
  • 150 g mączystych ziemniaków
  • 30 g świezych drożdży
  • 400 ml mleka
  • 400 g mąki
  • 3 łyżki cukru pudru
  • 3 i 1/2 łyżki tłuszczu (dałam masło)
  • 1 lyżeczka soli
  • olej do smażenia**
Ugotować ziemniaki w mundurkach. Rozpuścić drozdże i cukier w 100 ml ciepłego mleka i zostawić na 10 miniut.Obrać jeszcze ciepłe ziemniaki i rozgnieść je, ja dodałam w tym momencie masło. Dodac do mąki mieszanke z drożdżami i wsyzstkie pozostałe składniki i zagnieść ciasto. Ja użyłam do wyrobienia ciasta robota kuchennego. Oprószyć lekko mąką i zostawić do wyrośnięcia na około godziny (ciasto ma podwoić objętość).Formować cienkie placki z ciasta  rozciągając je (nie jest to łatwe - ciasto klei się do rąk) i smażyć w głebokim tłuszczu z obu stron. Smażą się bardzo szybko i trzeba je jeść gorące, więc nie ma zbyt dużo czasu na robienie zdjęć. My jemy z kwaśną śmietaną wymieszaną z wyciśniętym czosnkiem i posypane ostrym, żółtym serem (cheddar) a niektórzy z nas dodają  odrobinę czarnego kawioru. Niezużyte ciasto można przechować w lodówce i zużyć spokojnie następnego dnia.
* Przepis pochodzi ze szwedzkiego tłumaczenia książki pt. "Węgierskie Specjalności" autorstwa Anikó Gergely wydanej w serii Kulinaria Könemanna.
** Ostatnio używam często oleju z orzeszków ziemnych,, odpornego na wysoką temperaturę i neutralnego w smaku.

czwartek, 9 września 2010

Zielone risotto z kurczakiem

Tak generalnie mój syn twierdzi, że nie umiem gotować - to znaczy według niego nie znam podstaw gotowania i za dużo w kuchni improwizuję. Ale są dania, które chwali, i o które sie dopomina. Jednym z nich jest własnie risotto. To risotto powstało więc na jego zamówienie, a wszystkie jego składniki zostały też przez niego zaakceptowane.
  
Składniki:
  • 40 g masła
  • 2 łyzki oliwy
  • 1 cebula, drobno pokrojona
  • 2 ząbki czosnku, wyciśnięte
  • 1 zielona papryka chili
  • 200 g ryżu arborio (lub innego odpowiedniego)
  • 0,75 l gorącego bulionu z kurczaka
  • 200 g filetu z  piersi kurczaka
  • 2 łyzki świeżo utartego parmesanu 
  • 150 g zielonego groszku (użyłam mrożonego)
  • 150 g szparagów (użyłam mrożonych)
  • sól & pieprz
  • po 1 łyżce szałwi i oregano
  • 1 łyżka pietruszki

 Sposób przygotowania:

  1. 2 łyżki masła  i 2 łyżki oliwy rozgrzać w rondlu lub na patelni z wysokimi kantami. Dodać drobno pokrojone mięso z kurczaka i podsmażyć kilka minut.
  2. Dodać cebulę i smażyć aż będzie szklista.Dodać wyciśnięty czosnek i drobno pokrojone chili a po 2 minutach ryż. Podgrzewać mieszając, aż ryż dokładnie wchłonie tłuszcz i stanie się lekko przezroczysty. 
  3. Dolać łyżkę wazowa gorącego bulionu i mieszając podgrzewać aż cały płyn zostanie wchłoniety,  a następnie dodawać bulion w porcjach po 1/2 filiżanki, mieszając aż każda zostanie wchłonięta. Kontynuować proces aż zużyjemy cały bulion. Gotować, mieszając cały czas jakieś 20-25 minut dopóki ryż nie będzię miękki, ale dalej al dente.
  4. Dodać podgotowane wcześniej (wg. instrukcji na opakowaniu), pokrojone szparagi, groszek (mrożony groszek dodajemy w ostatniej chwili, ma się po prostu rozmrozić i podgrzać) i posiekane zioła.
  5. Doprawić solą i pieprzem, dodać pozostałe masło i zostawić risotto, pod przykrywką na wylączonym palniku na kilka minut.
  6. Podać posypane wiórkami parmezanu i ziołami.
W wersji wegetariańskiej wystarczy po prostu wykluczyć kurczaka, zastosować bulion warzywny i zwiększyć ilość dodanych warzyw.

poniedziałek, 6 września 2010

Székelygulyás czyli gulasz zwany szeklerskim lub segedyńskim

Powoli, ale nieuchronnie zbliża się jesień i zaczynamy mieć chęć na potrawy  bardziej treściwe i rozgrzewające. Nie było u nas ostatnio zbyt ciepło, zimne północne wiatry zaczęły hulać po Szwecji i my też nabralismy chęci na takowe. Już dobrych kilka razy było leczo (według tego przepisu), więc gdy przyszedł czas na utylizację reszty schabu pozostałej po kotletach w sosie curry postanowiłam zostać w klimacie kuchni węgierskiej i zdecydowałam się na Székelygulyás. Jest to jedzenie niezbyt wyszukane, ale moim zdaniem wyjątkowo smaczne. Jest poza tym reprezentatywne dla kuchni węgierskiej, gdzie często spotykamy nieskomplikowane potrawy jednogarnkowe, tradycyjnie przygotowywane w wiszącym nad ogniem kociołku.
Nie jest prawdą jakoby nazwa tej potrawy pochodziła od grupy etnicznej - zamieszkującej wschodnią część Siedmiogrodu w dzisiejszej Rumunii  - zwanej w języku polskim Seklerzy, Szeklerzy, Sekelowie (węg. Székely [l.poj.], Székelyek [l.mn.]. Poza granicami Węgier potrawę tę nazywa się bardzo często gulaszem segedyńskim (polska nazwa wegierskiej miejscowości "Szeged" to Segedyn). A z kolei na Węgrzech gulaszem segedyńskim nazywa się gulasz (zupę) z dodatkiem warzyw korzeniowych. Do nazwy* powrócę za chwilę, a teraz przepis**.

Potrzebujemy:
  • 600 g mięsa wieprzowego (u mnie schab bez kości)
  • 150 g bekonu
  • 1 cebula drobno pokrojona
  • 1 łyżka papryki
  • 1 kg kapusty kiszonej
  • 3 łyżeczki mąki
  • 250 ml kwaśnej śmietany
Pokrojony bekon podsmażyć na patelni, aż będzie kruchy. Dodać cebulę i ją zeszkilć. Zdjąc patelnie z palnika i dodać paprykę oraz pokrojone  na mniej więcej 2 cm kawałki mięso. Rozgrzać patelnie mocno i po chwili przykryć pokrywką i smażyć mięso ok. 30 minut. Jeśli kapusta jest bardzo kwaśna, wypłukać ją w zimnej wodzie (ja nie musiałam) i dodać ją do mięsa. Zalać całość woda tak, żeby cała potrawa była przykryta i gotować pod pokrywką do miękkości kapusty (ok. 20 minut). W odrobinie zimnej wody rozrobić mąkę i dodać do niej śmietanę, następnie wlać mieszankę do potrawy i zagotować. Podawać polane śmietaną. Na Węgrzech jada się tę potrawę z domowymi kluskami, my jedliśmy z ziemniakami w mundurkach. Też dobre. Można do gulaszu dodać kiełbasę wędzoną a niektórzy dodają również nie tylko paprykę, ale również kminek. Należy uważać z solą, potrzeba jej bardzo niewiele.
Jest to danie z rodzaju niewyględnych, znakomicie smakujących. Może pomysł na kolejną akcję , o której wspomniała już zielenina  brzydkie, ale dobre jest całkiem niegłupi?;)
 
* Krąży historia, że nazwa tej potrawy  pochodzi od nazwiska szefa Naczelnego Archiwum Państwowego Jósefa Székely. W roku 1846 zajechał on podobno do gospody  Oköt w Budapeszcie, krótko przed jej zamknięciem i niestety jedyne co zostało do jedzenia to trochę pörkölot (najbliże temu co w Polsce nazywamy gulaszem, ale bardziej gęste) i gotowana kapusta kiszona - popularna na Węgrzech co najmniej tak samo jak w Polsce. Poprosił o odgrzanie resztek i rezultatem  tak się zachwycił, że od tej pory on i jego przyjaciele często zamawiali kapustę "á la Székely". W końcu ojcem chrzestnym tej potrawy został węgierski poeta Sándor Petöfi, który nazwał ją Székelygulyás. Oczywiście nie wiemy czy to prawda, ale tak podobno się to odbyło.

** Przepis pochodzi ze szwedzkiego tłumaczenia książki pt. "Węgierskie Specjalności" autorstwa Anikó Gergely wydanej w serii Kulinaria Könemanna.

sobota, 4 września 2010

O lubieniu i słonecznych schabowych

 Po 10 zdjęciu przyszedł czas na nastepną zabawe krążącą po blogach: 10 rzeczy, które lubisz.
Za zaproszenie dziękuję - w porządku chronologicznym - Lo z Pistachio, Quinomatorce z Prodżektu Kasza, Hanceskakance z Do mety oraz Zieleninie. Najwyraźniej się nie wymigam - stwierdziłam - i zaczęłam myśleć. Początkowo niezbyt wiele przychodziło mi do głowy, poza banałami w rodzaju: lubie zapach świeżego chleba, lub lubię wertować książki kucharskie - no bo to przecież lubią wszyscy. Ale w końcu jednak powstała moja - może równie banalna i na pewno nie kompletna - ale jednak własna lista.

No więc lubię  (kolejność zupełnie przypadkowa):
  1. Patrzeć na wodę i kamienie - kamieniste plaże na południowym wybrzezu Krety, brzegi Raby, strumyki górskie i plaze na Fårö - kamienie obmywane przez wodę w blasku słońca są zawsze piękne.
  2. Ogień i  zapach ogniska i przesiąknięte nim włosy i ubrania - ot taki atawizm. Od biedy może być ogień w kominku i spędzane przy nim zimowe wieczory;)
  3. Zmierzch na ganku schroniska w Morskim Oku - cisza, tym bardziej szczególna, że  tysiące wycieczkowiczów niedawno je opuścily  - widok na taflę jeziora i ścianę Mnicha (jeśli nie pada).
  4. Przed-przeddzień wyjazdu na dłużej lub na krócej - kiedy jeszcze nie przejmuję się, że nic nie jest spakowane - a nigdy nie jest;)
  5. Wyrabiać glinę, myśląc jaka nadam jej formę i zabawę kolorami szkliwa.
  6. Białe noce w Sztokholmie, kiedy nigdy nie jest tak zupełnie ciemno a świat budzi się do życia o 2-iej w nocy.
  7. Obszerne ubrania, chętnie asymetryczne, spodnie szarawary, długie letnie sukienki i przytulne szale i chusty.
  8. Solowe koncerty Keitha Jarretta, a szczególnym sentymentem darzę jego Koncert Koloński.
  9. Sprawiać mojemu synowi małe przyjemności, ponieważ lubię jak się uśmiecha.
  10. Zapach majowego deszczu.
Im dłużej trwa zabawa tym trudniej znależć blogerów, którzy jeszcze nie brali w niej udziału. Mam nadzieję, że udało mi się znaleźć takie osoby i do zabawy zapraszam:
Anthony z Kuchni pod Wulkanem,
Meg z Kura udomowiona,
Agnieszkę z Krainy Smaków,
Atinę z Tak sobie pichcę,
Madzię i jej współblogera z Jemy w domu,
Matkę Polkę z Matki Polki lęki, jęki i Potwory,
Zebzę z Co słychać w mojej kiczen;),
Ma cuisine i
Carmellinę z seventh heaven. UFF...
Mam nadzieję, że uda im się przekazać zabawę dalej, co raczej nie będzie łatwe. Albo może rozpoczną jakąś nową:)
Zasady są następujące:
1. Napisz, kto przyznał Ci tę nagrodę.
2. Wymień 10 rzeczy, które lubisz.
3. Przyznaj tę nagrodę 10 innym blogerom i poinformuj ich komentarzem.

*************
A teraz kulinarnie. Przepis prosty, wręcz banalny na równie banalne kotlety schabowe - znaleziony dawno temu w wykładanych niegdyś w sklepach broszurkach kulinarnych - pod poetycką nazwą Słoneczno-żółte kotlety (Solgula kotletter).
Potrzebujemy:
  • 6 kotletów schabowych bez kości
  • sól & pieprz, odrobinę mąki
  • oliwę
  • 2 czerwone papryki, pokrojone
  • 1 cebulę drobno pokrojoną
  • 3 łyżeczki ulubionej mieszanki curry
  • 200 ml śmietanki
Kotlety lekko rozbić, posolić i popieprzyć oraz opuszyć mąką. Usmażyć na oliwie i odłożyć. Poddusić cebulę i parykę do miekkości, dodać curry i śmietankę i zagotować. Do sosu włożyć usmażone kotlety i pod przykrywką podgrzać kilka minut. Podawać z ryżem. Bardzo sympatyczne danie, które cieszy się też popularnością wśród dzieci. Ja zwykle dodaję jeszcze jedną papryczkę chili, ale nie jest to konieczne jesli chce się uzyskać łagodniejszy smak.